Nowe, wstrząsające ustalenia ws. śmierci Kamilka. Śledczy przesłuchali Artura J., Polsat podał szczegóły
Cały kraj wciąż żyje tragiczną śmiercią 8-letniego Kamilka z Częstochowy, który został skatowany przez ojczyma we własnym domu. Wciąż trwa dochodzenie w tej sprawie, a służby starają się ustalić, dlaczego nikt nie zareagował wcześniej.
Właśnie kolejna osoba usłyszała zarzuty. Chodzi o Artura J., który mieszkał w tym samym lokalu.
Kto usłyszał zarzuty w sprawie Kamilka?
Matka Kamilka i jego kat zostali już aresztowani jakiś czas temu. Po śmierci dziecka ich zarzuty zmieniono. Mężczyzna odpowiada teraz za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem, a jego partnerka za pomocnictwo w tej zbrodni.
W mieszkaniu, w którym dziecko było maltretowane, mieszkało jednak znacznie więcej osób, w tym kilkoro dorosłych. Ci również zostali przesłuchani. Wśród nich jest Artur J., który usłyszał zarzuty o nieudzieleniu pomocy potrzebującemu dziecku. Przyznał się do tego i złożył wyjaśnienia. Ponadto z zarzutami mogą skończyć Wojciech J. i Aneta J.
Kamilka można było uratować
Do śmierci Kamilka doprowadziła wielonarządowa niewydolność, która była wynikiem poważnej choroby oparzeniowej. Jak udało się ustalić, dziecko otrzymało fachową pomoc dopiero 5 dni po tym, jak zostało oblane wrzątkiem i wrzucone na rozgrzany piec. Wcześniej kryjąca oprawcę matka miała je rzekomo doraźnie leczyć dostępnymi bez recepty maściami na oparzenia.
Pomimo tego, że w lokalu mieszkało kilkoro dorosłych, nikt nie zdecydował się zainterweniować. Gdyby dziecko otrzymało pomoc natychmiast, prawdopodobnie udałoby się je utrzymać przy życiu. Właśnie dlatego osoby, które mogły jej udzielić, a tego nie zrobiły, są uważane za współwinne.
Kamilek był zaniedbany
Własne śledztwa wszczęły także media, które postanowiły popytać mieszkających nieopodal ludzi i sąsiadów patologicznej rodziny. Niektórzy przyznawali, że krzyki były tam na porządku dziennym, dlatego trudno było zorientować się, czy to kolejna awantura, czy wołanie dziecka o pomoc.
Inni wspominali, że dzieci były zaniedbane . Te miały na podwórku zachowywać się niczym dzikie, bo dużo niszczyły, a przy tym bluźniły. Mało tego, u niektórych nie dbano o takie kwestie rozwojowe, jak na przykład wizyty u logopedy. W efekcie dzieci mające po kilka lat miały odzywać się niczym dwulatki.
Źródło: Polsat/ WP