Najpierw informacja o śmierci, teraz kolejne złe wieści. Słowa pracownicy baru z "Kuchennych rewolucji" niepokoją
Bar „Agata” w Gorzowie Wielkopolskim ma status kultowego. Istnieje od 1965 roku. 1,5 roku temu zrobiło się o nim głośno za sprawą wizyty w nim programu „Kuchenne Rewolucje” z Magdą Gessler na czele. Niedawno media obiegła wieść o śmierci kucharki, pani Marzeny. Teraz nad lokalem zbierają się ciemne chmury.
Po rozsławieniu restauracji odzyskała on dawny blask i klienci ponownie niezwykle chętnie do niego przychodzili. Jednak po upływie czasu jedna z pracownic mówi, że ponownie są w "czarnej dziurze".
"Kuchenne rewolucje" odwiedziły bar "Agata"
Po emisji programu z udziałem gorzowskiego baru fani zachwycili się panią Marzeną, która pracowała w nim od 40 lat. Bar był dla niej specjalnym miejscem, a ona sama była szefową kuchni. Jej umiejętności kulinarne zostały docenione przez samą Magdę Gessler.
Niestety pani Marzena zmarła 2 miesiące przed emisją odcinka z udziałem jej ukochanego miejsca. Pamięć po niej uczcił zarówno sam program jak i jego prowadząca emocjonalnymi wpisami w mediach społecznościowych.
Bar "Agata" został odnowiony w "Kuchennych Rewolucjach"
Lokal miał problemy finansowe. Przez pandemię utracił klientów i kucharki nie miały wypłacanych pensji. Wszystko zmieniło się właśnie po wizycie Magdy Gessler. „Agata” miała swój renesans popularności.
Zmieniło się także wnętrze lokalu. Wszystko zostało wysprzątane, unowocześnione i przykuwało mocną uwagę nielicznych, ale stałych klientów. Nie zmieniło się za to menu, które przypadło do gustu Magdzie Gessler .
Czarne chmury nad barem "Agata"
Po śmieci pani Marzeny jej córka wyznała, że menadżer baru stosuje mobbing. Miał on źle traktować szefową kuchni oraz pozostałych pracowników . Janusz Kałuziński, właściciel baru, zaprzeczył jednak tym oskarżeniom. W sprawę zaangażował się wtedy brat Magdy Gessler, Piotr Ikonowicz, od lat walczący także o prawa pracownicze.
Tymczasem w barze Agata ubywało klientów. Gazeta Lubuska rozmawiała z jego pracownicami, które przyznały, że ostanie posiłki wydano tam 8 marca, a od kilkunastu dni lokal jest zamknięty. Rachunki mają nie być zapłacone od listopada, a zatrudnieni nie otrzymali wynagrodzenia za luty i styczeń .
– Wraca sytuacja sprzed dwóch lat, wtedy dziewczyny też nie miały pieniędzy. A pamiętają chyba wszyscy, jak tragicznie to się skończyło. Jesteśmy, jak to się mówi, w czarnej... dziurze – mówi pracownica.
Załoga baru bardzo chciałaby go uratować, ale najpierw trzeba byłoby poradzić sobie z długami. Prezes i księgowy lokalu, zapytani przez Gazetę Lubuską, tłumaczą zaistniałą sytuację rosnącymi cenami czynszu, prądu i energii. Też chcieliby uratować to miejsce, ale nie wykluczają, że trzeba je będzie zamknąć.
Zobacz zdjęcia:
Źródło: Gazeta Lubuska, Gazeta.pl