Zatonął polski prom, 55 osób zmarło w wyniku tragedii. Po latach wciąż ciężko uwierzyć, jaki rozegrał się dramat
14 stycznia zatonął polski prom Jan Heweliusz. W tym roku przypada 30. rocznica tej tragedii. Na pokładzie zginęło wtedy 55 osób. Relacja z tych wydarzeń do dziś mrozi krew w żyłach.
Do dramatycznego wypadku doszło podczas rejsu ze Świnoujścia do Ystad 14 stycznia 1993 roku u wybrzeży niemieckiej wyspy Rugia. Przechył statku rozpoczął się po godzinie 4 rano, a godzinę później obrócił się do góry dnem.
Jan Heweliusz: polski prom zatonął 30 lat temu
Na cztery dni przed tragedią Jan Heweliusz uszkodził furtę rufową; awaria nie została zgłoszona administracji, a armator uznał, że naprawa będzie odbywać się na raty. Nie ukończono jej przed wypłynięciem w ostatni rejs , przez co do środka dostawała się woda.
Do katastrofy przyczynił prawdopodobnie się też wcześniejszy remont górnego pokładu, kiedy wylano na niego 60 ton betonu
. W warunkach sztormowego wiatru statek zachowywał się jak żaglowiec w niekontrolowanym zwrocie.
W wyniku tragedii zginęło 55 osób – 20 marynarzy i 35 pasażerów . Liczba wciąż nieodnalezionych ciał, w zależności od źródeł, waha się od 6 do jednego.
W 2005 roku Trybunał Praw Człowieka w Strasbourgu podważył wcześniejsze wyroki izb morskich , wskazujące na między innymi błędy kapitana, co oznacza, że wciąż nie ma jednoznacznego winnego tej tragedii.
Zatonięcie polskiego promu Jan Heweliusz
Rozpoczęta akcja ratownicza trwała wiele godzin. Jeden z uratowanych Edward Kurpiel , będący na promie ochmistrzem, wspomina tamte wydarzenia w gazecie „Głos Szczeciński”. Opowiada też o dramatycznej akcji ratowniczej.
– Ledwie wydostałem się z kabiny, a przechył był już tak duży, że podłoga stała się ścianą . Z trudem założyłem skafander ratowniczy. […] „Heweliusz” już leżał na lewej burcie. Wiatr dął z niewyobrażalną siłą. Otworzyliśmy tratwy i skakaliśmy w spienione fale. Czegoś takiego jeszcze nie doświadczyłem – czytamy jego wspomnienia.
Kurpiel dodaje, że uratowanych mogło być więcej, gdyby akcja ratownicza przeprowadzona była inaczej. „Kilka godzin siedzieliśmy w tratwie wypełnionej wodą, zanim pojawił się pierwszy śmigłowiec. […] W tratwie ludzie tracili z zimna siły, polski kierowca TIR-a umarł na naszych rękach ” mówi mężczyzna.
– Po chwili stało się coś strasznego. Kolejny raz spuszczona lina z pasem, miotana wiatrem zahaczyła o drugą tratwę i przewróciła ją. Ludzie znaleźli się pod tratwą. Byli w kombinezonach ratowniczych i nie mogli się spod niej wydostać. Ich rozpaczliwe krzyki, błagania o ratunek słyszę do dziś. A my byliśmy bezsilni, nie mogliśmy nic zrobić – mówi Kurpiel.
Co roku załogi promów płynących do Szwecji zrzucają w miejscu katastrofy okolicznościowe wieńce .
Zobacz zdjęcia:
Artykuły polecane przez redakcję Lelum:
Zachęcamy do wsparcia zbiórki, której celem jest zakup 30 kamizelek kuloodpornych dla ukraińskich żołnierzy walczących na froncie. Każda wpłata ma fundamentalne znaczenie! Taka kamizelka bardzo często ratuje życie — Nic nie zastąpi kamizelki, jeśli chodzi o skuteczną ochronę krytycznie ważnego obszaru, m.in. serca i płuc. Jeśli masz kamizelkę, postrzał może skończyć się tylko dużym siniakiem. Brak kamizelki w przypadku trafienia oznaczać może śmierć lub w najlepszym razie ciężką ranę, która angażuje wiele osób i duże pieniądze podczas ewakuacji, leczenia i rehabilitacji. Bez gwarancji powrotu do pełnego zdrowia. Pomóżmy razem ocalić życie ukraińskich żołnierzy!
Źródło: Głos Szczeciński